Do Faro udało mi się wyrwać na trzy dni bez dzieci! Całkiem przez przypadek chyba dobrze się złożyło bo nie byłby to mój pierwszy wybór na wycieczkę z dziećmi. Ale zacznijmy od początku;)

Lotnisko i transport do hotelu. Lotnisko znajduje się bardzo blisko Faro – w drodze powrotnej wybrałyśmy się na lotnisko na piechotę! do hotelu miałyśmy około 3,5km ale, że lądowałyśmy o 22 wybór padł na ubera – koszt przejazdu do centrum Faro to około 6,50 Eur więc jest to bardzo opłacalna opcja – nie musicie od razu po przylocie martwić się czy znajdziecie dobry autobus, wysiądziecie gdzie powinniście itd itp – wbijacie adres docelowy w aplikacje i kierowca na pewno zawiezie was tam gdzie chcecie – wiecie ile zapłacicie (obciążana jest karta, nie płacicie gotówka) – imho jest to 100x bardziej wygodne niż taksówki. Jeżeli zdecydujecie się na autobus – między miastem a lotniskiem kursują dwie linie: 14 i 16. Bilet w jedną stronę kosztuje 2,35 Euro i możesz kupić go u kierowcy (tylko gotówką) a czas przejazdu to mniej więcej 15 minut. Tak prezentuje się trasa piesza z Faro na lotnisko (około godzinny spacer do centrum)

Faro Nasz wybór padł na hotel w samym centrum, z niesamowitym widokiem na przystań. Eva Sense Hotel bez wątpienia ma umiejscowienie idealne, niestety w grudniu nie było nam dane przetestować basenu na dachu ale w szczycie sezonu musi tam być niesamowicie:D Również śniadania były podawane w klimatycznej kawiarni – grudzień 2020 (czyli pandemia COVID spowodowała małe obłożenie i uruchamianie dużej restauracji na 5-tym piętrze zapewne mijało się z celem). Również ze względów bezpieczeństwa wszystko było podawane do stolika – oczywiście miałyśmy możliwość zamówić co chciałyśmy i w dowolnych ilościach:) Nie będę tutaj opisywała obostrzeń związanych z pandemią – sytuacja jest tak dynamiczna, że już dawno nie mam aktualnych informacji:) W tej kwestii najlepiej śledźcie grupy na FB poświęcone danemu regionowii strony rządowe – ale nawet jeżeli 2021 nie będzie dla nas dużo łaskawszy polecam wam ten kierunek bardzo serdecznie – jest tam zdecydowanie spokojniej i bezpieczniej niż w Polsce (na chwilę obecną;) )

Samo Faro jest miastem w południowej Portugalii, największym ośrodkiem i stolicą regionu Algarve. Od listopada do marca średnie temperatury są poniżej 20 stopni (najmniej 16 w styczniu), w dzień, w słońcu, spokojnie można chodzić w krótkim rękawku, ale wieczorem, przy 14 stopniach… puchowa kurtka to bardzo rozsądny wybór;) lądując w Berlinie gdzie było około 5 stopni temperatura odczuwalna była dla mnie taka sama jak przy 14 w Faro w momencie wylotu 😉 Dla mnie ogromnym zaskoczeniem był fakt, że Faro nie ma plaży! Teoretycznie wystarczy spojrzeć na mapę;) ale mnie mimo wszystko zdziwiło to bardzo – wszędzie są rozlewiska które zmieniają się zależnie od faz przypływów i odpływów (znowu wyszło jak bardzo nie uważałam na geografii – 2x na dobę wahania na poziomie 4m były dla mnie kolejnym zaskoczeniem;)) Normalnie pływa prom, którym można dostać się na plażę – koszt około 5Eur w jedną stronę. Ze względu na COVID i grudzień, chociaż chyba jednak pandemia i znikoma ilość turystów grała tutaj główną role, prom po prostu nie przypłynął i nie było nam dane popłynąć na plażę 🙁 Zostawiłyśmy to na ostatni dzień więc miałyśmy już mało opcji – była jeszcze wycieczka po rozlewiskach motorówką – ale bez wysiadania na plaży, za to z gwarancją spotkania minimum 5 różnych gatunków ptaków:) opcja z postojem na plaży miała trwać ponad 3,5h ale wtedy uciekł by nam samolot, więc niestety nie udało się odwiedzić plaży. Samo miasto można zwiedzić w jeden dzień, zdecydowanie bardziej polecam je na wypad bez dzieci, fajne knajpki, mało placów zabaw, brak plaży a i hotele raczenie nie w klimacie rodzinnym – tutaj uciekajcie bez dzieci:D Jeżeli chcecie wybrać się w ten rejon z dziećmi polecam tereny bardziej na zachód, ale o tym za chwilę – najpierw pokażę Wam Faro 😀

Na ostatnim zdjęciu widzicie w tle lokalną knajpkę – jeżeli zdecydujecie się przespacerować na lotnisko to właśnie tutaj polecam zajrzeć na ostatni obiad:D Byłyśmy tam chwilę przed 15 i wszystko powoli zwijali, na początku Pani nie chciała nas już obsłużyć ale dała się namówić;) Nie do końca wiem jak bo nikt tam nie umiał słowa po angielsku! Pani kazała nam siąść i zaczęła przynosić jedzenie – bez karty, bez „zbędnych” pytań;) W końcu na migi udało jej się pokazać kartkę po angielsku – za 13 Eur jesz tyle ryby ile zdołasz:D W cenie jest napój i kawa. Pyszne grilowane ryby z których ja umiałam rozpoznać tylko doradę;) świeżo złowione, prosto z grilla lądowały na półmisku aż stwierdziłyśmy, że nie wciśniemy już ani kęsa więcej:) Pani była bardzo zaskoczona, że nie chciałyśmy na koniec kawy – poważnie ani kropli nie byłam już w stanie w siebie wlać 😉 Jak będziecie w okolicy koniecznie zajrzyjcie! Płatność tylko gotówką (zresztą w zaskakująco wielu miejscach nie przyjmowali kart, nawet w sklepach z pamiątkami).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.